niedziela, 9 stycznia 2011

Kangury, Emu, Pingwiny i Hipcio czyli Phillip Island c.d.

Phillip Island to weekendowa baza wypadowa z Melbourne, niecale 150km od miasta. Postanowiłyśmy zaliczyć tutaj dwie główne atrakcje: Wildlife Park i Penguin Parade.

W Wildelife Parku nakarmiłyśmy chyba wszystkie kangury!
Ania zaprzyjaźniła sie z gadającą papugą, widziałyśmy też cudowne wombaty ale najwiecej atrakcji zapewniły nam Emu... Gigantyczne strusie, przed którymi musiałyśmy się bronić bo były cholernie natarczywe... Ale nie wolno było uciekać, bo skubane świetnie biegają i dziobią... Zwalczałyśmy je rzucając im jedzenie w przeciwnym kierunku, a każde zdjęcie to wielka akcja w stylu: to ja podejdę do niego, rzuce jedzenie a Ty szybko rób zdjęcie, tyle że fotograf też był zagrożony! Rozemocjonowane opuszczałyśmy Emu, ale i szczęśliwe, że dałyśmy radę!
















Penguin Parade to słynne wydarzenie na wyspie, są to najmniejsze pingwiny na świecie, które codziennie wychodzą w tym właśnie miejscu z morza na ląd... Całość jest bardzo dokładnie zorganizowana, a wygląda prawie jak teatr! Autobusy turystów zjeżdżają się aby obejrzeć ponad tysiąc małych zwierzaków! Trzeba przyjechać odpowiednio wcześniej, żeby na czas zająć miejsce na specjalnie do tego celu zbudowanych trybunach (!!!). Przez co najmniej godzinę tłum gapiów siedzi i czeka aż coś zacznie się wynurzać z morza! Są reflektory oświetlające pingwinki i głośniki, przez które dostarczane są nam informacje.

Pingwiny są niesamowite i wychodzą praktycznie o dokładnie określonej godzinie. Dzieje się tak dlatego, że wychodzą po zmroku bo boją sie orłów krążących nad plażą. Przebiegają przez piasek, następnie wdrapują się na zbocze, żeby dostać się do swoich domków, co można oglądać ze spcjalnych kładek.

Hipcio chyba poczuł się opuszczony (albo zdradzony), bo jak wróciłyśmy to nie chciał ruszyć z miejsca... Okazało się, że rozładował się akumulator, a przyczyna była prosta - włączone światła... Ogłoszono nawet, że ktoś zostawił auto na Queenslandzkich numerach z włączonymi światłami, ale przez myśl mi nie przeszło, że przez 2 godziny Hipcio może stracić moc... Jednak stało się...
Akcja zakończyła się wezwaniem pomocy drogowej i nocną przejażdżką w celu naładowania baterii...

sobota, 8 stycznia 2011

Kaczki i pijani sąsiedzi czyli Phillip Island

Rankiem taki sunshine ze ledwie dałyśmy radę zjeść śniadanie na dworzu!
Kto by pomyślał, że chwilowo mamy dość słońca, niemniej jednak zaliczmy poranne plażowanie!












Ruszamy w dłuższą trasę, kierunek Phillip Island.

Po czym poznajemy, że jesteśmy już na wyspie? Oczywiście po pogodzie, która zmieniła sie w dość okropną: chmury, deszcz i wicher...

W naszym Caravan Parku witają nas... kaczki i pijani sąsiedzi, którzy rozstrzygają czy język polski i niemiecki się różnią!












Znów różnorodni sąsiedzi: wielu holendrów, pani z panem ze śmieszną mini przyczepką, trochę muzułmanów ale najdziwniejsi są pijaczki... zestaw: dwóch facetów i młoda dziewczyna, która do jednego z nich mówi tato ale jakby ten drugi bardziej ją zajmował! Wniosek: tata z córką, która jest kochanką kolegi taty!

piątek, 7 stycznia 2011

Hipcio chce jeść!

Pora opuścić Eden, marynarz z Moniką też wyjechali, nie ma juz prawie nikogo, no poza wiernym obserwatorem (podglądaczem i zapewne zboczeńcem...)

Dłuższa droga przed nami a Hipcio potrzebuje zjeść tudzież się napić, szukamy więc najbliższej stacji! Kolejny raz znaki w Australii zawodzą i stacja, która miała być za 2km okazuje się szczerym polem... Hipcio już lediwe zipie, rezerwa sie świeci...

Zjeżdzamy do pięknie położonej miejscowości, gdzie sympatyczny pan informuje nas, że najbliższa stacja jest za 15km, pytanie czy damy rade? Z dusza na ramieniu i zasapanym Hipciem docieramy do stacji, przed karmieniem Hipcio wydaje długie "ufff..."
Nie zawiódł nas!!! :-)












Skoro jesteśmy w tak cudownej okolicy to może małe plażowanie?! Oczywiście!












W końcu docieramy do spokojnego Lakes Entrance!

czwartek, 6 stycznia 2011

Sunshine

Budzimy się dziś rano, a tu kurde... SUNSHINE!
Nie można było tego zmarnować, także zdecydowałyśmy się na plażowanie w Tuross Head!
Piekna surferska plaża, dwa razy widziałyśmy Surf Rescue w akcji...












Na koniec zjazd do Fountain Caravan Park.
Trzy razy zmieniałyśmy mniejsce dla Hipcia, ale w końcu udało się i mamy wspaniały kawał ogrodu!
Sąsiedzi są różni:
- dziadek podglądacz w centrum dowodzenia
- marynarz z Moniką dziewczyną ratownika, pod wieczór w wydaniu country
- starzy co mieli ciche dni a na ich miejsce przyjechała para nudziarzy
- zarośnięci francuzi przebywający w Australii w ramach rządowego dofinansowania na naukę
języka angielskiego (50% discount for one way ticket)
Sami outsiderzy...

wtorek, 4 stycznia 2011

Google nie kłamie!

Takimi slowami Ania skwitowala widoki na Murray's Beach w Jervis Bay.
Dzien spedzilysmy w pieknym parku i tylko trzech slów potrzebowalysmy, aby opisać to co widziałyśmy "pieknie k***a pięknie!"














Niestety to wszystko zepsula pogoda, dawno nie padalo...

Hippie don't wine

Jeśli dziś wtorek to jesteśmy Pleasurelli! W tym parku jest wiele niedogodności:

Mamy wybetonowane podwórko i to zaraz przy "ulicy". Pozostaje nam wiec podglądanie dziecięcych wyścigów na rowerach i hulajnogach pt."Do Hippiego i z powrotem".

Prysznice wyposażone są w minutniki, 6 minut gorącej wody...

Starą za sąsiadkę... 3 razy przychodziła zapraszać nas do siebie na wino, przed każdymi odwiedzinami dodawała sobie odwagi kilkoma głębszymi. Czwartego zaproszenia już nie było, nie bardzo wiemy z jakiego powodu ale nazwijmy je zmęczeniem.

Poczucie winy spowodowało, że przy piwku zaczęłyśmy wymyślać jak się jej wytłumaczymy...
Pomysł był prosty: po pierwsze nie zrozumiałyśmy, po drugie piwo nie idzie w parze z winem, a ponieważ oficjalnie kiepsko u nas z angielskim, uznałyśmy, że sprawę załatwi jedno proste zdanie: "We beer, Hippie don't wine!"

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Wildlife

Wieczorkiem, przy piwku w ogródku, odwiedzil nas sasiad  i od razu dostal imie Joe (dla wtajemniczonych Alberti). Chcial nam pokazac dzikie zwierze i mimo, ze trzy razy powtarzal,  to nadal nie wiemy co to bylo (zdjecia niestety brak)!
Moje pierwsze skojarzenie, ze to skunks, ale troche moze jednak jak wielki wiewiór.
Po krótkiej pogawedce z sasiadem, wrócilysmy do piwka... az tu nagle dziki zwierz przyszedl nas odwiedzic! Odwaznie ruszyl w strone Hippiego, trzasnelam dzwiami, ale zwierz ani drgnal, a niby mial sie bac halasu...

Za to dzis, po drodze na miasto, widzialysmy mnóstwo papug!
Bylo ich tak duzo, az doszlysmy do wniosku, ze sa tu tak pospolite jak u nas wróble!